Poronienie
Bajka terapeutyczna o lęku przed stratą

Stałam nad wodospadem, za którym ukryty był nasz dom, obserwując, jak pogoda się zmienia. Jeszcze kilka minut temu świeciło słońce, jednak wiatr postanowił trochę namieszać. Zaczął nawiewać ciemne chmury i ewidentnie zbierało się na deszcz.
Pomyślałam sobie: typowa islandzka pogoda i delikatnie pogładziłam się po brzuchu. Tak samo jak pogoda, zmienił się nagle mój nastrój. Smutek i niepokój po raz kolejny przegonił radość, która towarzyszyła mi od rana.
Na wyspie żyło nas coraz mniej. Mało kto wierzył, że nadal istniejemy. Są miejsca na ziemi, gdzie elfów faktycznie już nie ma. Albo wymarły, albo wyemigrowały do innych miejsc – bezpieczniejszych i czystszych.
Kiedy Islandczycy przestali wierzyć w elfy, nasze domostwa, nasze szlaki, nasze ziemie zaczęły kurczyć się w drastycznym tempie. Nie poddajemy się jednak i staramy się zaadaptować do nowych warunków. Wykorzystujemy naszą magię, aby chronić siebie i nasze rodziny. Elfim kobietom coraz trudniej zajść w ciążę ze względu na rosnące zanieczyszczenie. Kiedyś rodziłyśmy około siedmioro dzieci, dziś mamy szczęście, jeśli będziemy matkami dwóch elfiątek. Nie nadajemy się do życia w miastach, potrzebujemy przyrody i czystego powietrza. Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, czułam, że dziecko, które rośnie pod moim sercem, jest ważne nie tylko dla mnie i mojego męża Vindura, ale także dla całego naszego gatunku.
Bardzo pragnęliśmy dziecka. Kiedy tylko zorientowałam się, że moja miesiączka się spóźnia, nie mogłam w to uwierzyć. Zawsze pojawiała się regularnie, dlatego nie miałam wątpliwości, że jestem w ciąży. Byłam podekscytowana. Szczęście, radość i euforia zalały moje serce. Vindur również szalenie się ucieszył. Kiedy przed snem podzieliłam się z nim radosną nowiną, pocałował mnie czule i powiedział: – Sólveig, jesteś teraz domem dla naszego dziecka. Zaopiekuj się nim, a ja zaopiekuję się wami.
Bardzo rozczuliły mnie te słowa. Miałam wspaniałego męża, a wkrótce miało dołączyć do nas upragnione dziecko. Vindur położył rękę na moim brzuchu. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, nic nie mówiąc i ciesząc się chwilą. Ciszę przerwał mój głos:
– Kocham cię – powiedziałam i wtuliłam się w jego ramiona.
– Ja też was kocham – odpowiedział i wkrótce zasnęliśmy.
Dni mijały, a miesiączka dalej się nie pojawiała. Z każdym dniem promieniałam i coraz bardziej upewniałam się, że jestem w ciąży. Z czasem zauważyłam kolejne objawy błogosławionego stanu. Tkliwość piersi, zmęczenie i ogromna senność dopadały mnie o każdej porze dnia. Minął ponad miesiąc, a o ciąży wiedzieliśmy nadal tylko ja i Vindur. Z jednej strony chciałam podzielić się szczęściem z rodziną i przyjaciółmi, ale z drugiej – coś mnie ciągle powstrzymywało.
W wyjątkowo słoneczny dzień spacerowałam doliną ukrytą w górach. Gdzieniegdzie nieśmiało uśmiechały się do mnie kwiaty. Odwzajemniałam ten uśmiech i sprawdzałam, czy niczego im nie brakuje. My elfy często zajmujemy się roślinami. Czasami dbamy o to, żeby cieszyły ludzkie oko, innym razem musimy je chronić przed zniszczeniem. Kiedy zachwycałam się pięknem otaczającej mnie przyrody, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego z niektórych ziaren wykiełkują rośliny, a z innych nie? Czy ziarno, które się nie rozwinie ma od początku złą budowę? A może jest chore? Czy jest to z góry przesądzone? Co decyduje o tym, że jedno ziarenko zmieni się w piękny kwiat, a inne pozostanie na zawsze w ziemi niezdolne do wzrostu? Ziemia chwilowo zadrżała i wyrwała mnie z tych rozmyślań.
– Czy to wulkan budzi się ze snu? – zapytałam owcę, która na moment zamarła, ale już po chwili skubała trawę w najlepsze. Nie odpowiedziała.
Pogoda tego lata była wyjątkowo zmienna – dokładnie taka sama jak mój nastrój. Kiedy byłam radosna i uśmiechnięta wyobrażałam sobie, jak małe elfiątko rozwija się w moim brzuchu. Zastanawiałam się, czy ma już nóżki, które będę wkrótce całować, czy jest podobne do mnie czy do Vindura, czy to dziewczynka czy może chłopiec… Czasami jedna w ułamku sekundy moje myśli spowijała ciemna mgła. A jeśli dziecko pozostanie tylko ziarenkiem? Czy spotka mnie to samo, co moją przyjaciółkę Arís? Czy tak jak ona stracę dziecko, zanim pojawi się piękny okrągły brzuszek? – myślałam.
Czarne myśli coraz częściej mąciły mój umysł. Z każdym dniem bałam się coraz bardziej. Nachodził mnie lęk, że jeśli wypowiem moje obawy na głos, to na pewno się spełnią. Milczałam zatem i cierpiałam w samotności. Zaczęłam też wymykać się do miasta. Bez najmniejszego problemu wślizgiwałam się do gabinetów położnych i lekarzy i ukradkiem obserwowałam, jak wykonują USG ludzkim kobietom. Oni są tak zabiegani i ślepi, że nie widzą nas, elfów. Ale właśnie dzięki temu mogłam zobaczyć „małe ziarenka”, którym już biło serce jak szalone. Widywałam też większe maluszki, a także całkiem duże dzieci, które wkrótce miały się urodzić. Żałowałam wtedy, że nie jestem człowiekiem, że tak jak ludzkie matki nie mogę zobaczyć swojego dziecka.
Dlaczego one już teraz mogą wiedzieć, że wszystko jest w porządku, że ich dziecko rozwija się prawidłowo i ma się dobrze? – pytałam samą siebie. To było takie niesprawiedliwe i frustrujące. Czy moja cała ciąża ma wyglądać tak jak teraz? Czy przez kolejne miesiące będę się lękać o życie mojego dziecka? Czy ten ciągły strach nie wpłynie negatywnie na moje maleństwo? – myślałam i zaczynałam tracić głowę.
– Widzę, że coś cię trapi – powiedział do mnie Vindur, kiedy z ponurą miną przebierałam płatki kwiatów. – Musisz mi powiedzieć, co się dzieje, żebym mógł ci pomóc – kontynuował. Jak zwykle wzruszyłam ramionami i burknęłam, że to tylko zmęczenie. Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę uważnie, po czym z wahaniem w głosie zapytał:
– Sólveig, czy ty nie chcesz tego dziecka? – Te słowa zwaliły mnie z nóg. Jak on mógł pomyśleć, że nie chcę naszego maleństwa?! Niczego bardziej nie pragnę na świecie niż tej małej istotki.
– Niczego nie rozumiesz – wydusiłam przez zaciśnięte zęby, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Spojrzał na mnie z czułością, a ja zaniosłam się szlochem. Przytulił mnie i bardzo długo płakałam w jego objęciach. W końcu zdobyłam się na odwagę, żeby pierwszy raz wypowiedzieć na głos myśli, które zatruwały mój umysł:
– Boję się, że stracę to dziecko tak jak Arís – powiedziałam szeptem, jakby w obawie, że ktoś jeszcze może nas usłyszeć. Kolejna fala szlochu przeszła przez moje ciało. Vindur nic nie odpowiedział. Przytulił mnie jeszcze mocniej i przeczesał ręką moje długie włosy. Gładził mnie po głowie, a ja wylewałam łzy, które trzymałam w sobie zawzięcie od dłuższego czasu.
Kiedy trochę się uspokoiłam, spojrzał mi w oczy i powiedział spokojnym głosem: – Ja też się boję, ale wierzę, że wszystko będzie dobrze. – Pokiwałam głową, a on kontynuował: – Myślę, że już czas, aby powiedzieć naszym bliskim. Jestem pewny, że nasze dziecko jest silniejsze z każdym dniem. Rozumiem, że jest ci trudno, ale być może podzielenie się dobrą nowiną z innymi sprawi, że poczujesz się lepiej? – zapytał, już z uśmiechem na ustach.
– Może – odpowiedziałam. – Chyba najpierw porozmawiam z Ars – dodałam.
– Jesteś pewna? Nie chcę, żebyś robiła coś wbrew sobie.
– Tak. Jestem pewna – rzekłam i szczerze się uśmiechnęłam.
Arís była moją przyjaciółką od dzieciństwa. Unikałam jej od kilku tygodni w obawie, że dostrzeże i zrozumie strach czający się w moich oczach. Tak bardzo nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, jak bardzo się boję. W drodze do jej domostwa zastanawiałam się, jak rozpocząć rozmowę. Jak przekazać jej wiadomość o dziecku? Czy powiedzieć jej od razu? A może na koniec wizyty? Musiałam przystanąć aż dwa razy i napić się wody z pobliskiej rzeki. Miałam wrażenie, że ostatnio jestem ciągle spragniona. Czy to mnie czy dziecku chce się pić? W końcu w oddali zobaczyłam dom Arís. Gdy tylko stanęłam w progu i ją zobaczyłam, bez namysłu wypaliłam:
– Jestem w ciąży! – Sama byłam zaskoczona swoją nagłą wylewnością. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się i chyba chciała mnie przytulić, ale z głębi domu dobiegł płacz niemowlęcia.
– Zaraz wracam, a ty się rozgość – powiedziała, gestem dłoni zapraszając mnie do środka. Usiadłam na moim ulubionym wiklinowym fotelu, a ona po chwili wróciła z maluszkiem przyssanym do piersi.
– Jak on szybko rośnie – powiedziałam z nutą zdziwienia w głosie. – Kiedy widziałam go kilka tygodni temu, wydawał się o wiele mniejszy.
– Áin zaraz skończy pół roku. Czas szybko leci, kiedy ma się dziecko. Ale sama się o tym wkrótce przekonasz. – Mrugnęła do mnie okiem. Przytaknęłam i lekko się uśmiechnęłam. Arís chyba zobaczyła niepewność na mojej twarzy i zaproponowała, że zaparzy nam rumianku. Kiedy krzątała się po kuchni, uderzyła mnie zgrabność jej ruchów. Jedną ręką trzymała niemowlę, a drugą sprawnie przygotowywała dla nas napar.
– Jakim cudem potrafisz robić to wszystko z Áinem?
– Kwestia wprawy – odrzekła, kładąc przede mną parujący kubek z ziołami.
– Zatem który to miesiąc? – zapytała i zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem.
– Drugi, właściwie to już bliżej trzeciego – odpowiedziałam przepraszającym tonem. – Przepraszam, że ci wcześniej nie powiedziałam, ale… – przerwałam, próbując jakoś ubrać w słowa to, co chciałam przekazać – … ale, bałam się…
– Bałaś się mi powiedzieć? – weszła mi w słowo Arís. – Ale czemu?
– Nie, nie to nie tak. Bałam się, właściwie nadal się boję, że stracę tego maluszka.
Arís spojrzała na mnie ze zrozumieniem, jakby dokładnie wiedziała, co czuję.
– Wszystkie się boimy – odrzekła, a po chwili namysłu dodała: – Niektóre z nas więcej, inne mniej. Strach nie jest taki zły. Oznacza, że zależy ci na dziecku. Przynajmniej ja tak to sobie tłumaczyłam.
Patrzyłam na nią i chłonęłam jej słowa. – Kiedy byłam w pierwszej ciąży – kontynuowała – też się trochę obawiałam. Długo zastanawiałam się nad tym, czy to nie mój lęk sprawił, że dziecko przestało się rozwijać. Kiedy odkryłam, że jestem ponownie w ciąży, bałam się jeszcze bardziej. Zobacz, jednak mój synek jest cały i zdrowy. – Arís pocałowała Áina w czubek głowy.
– Nigdy nie zapomnę o tamtym maluszku, który opuścił mnie tak szybko. To było bardzo trudne doświadczenie. To jest jednak moja historia. To, co przydarzyło się mnie, nie musi się zdarzyć tobie, Sólveig. – Słuchałam jej z zapartym tchem i chyba zaczynałam wierzyć, że to prawda. Moje dziecko jest całe i zdrowe – pomyślałam i poczułam, jak spokój i szczęście zalewają moje ciało.
– Rozwija się w tobie nowe życie. Czy to nie powód do radości? Zamartwianie się na zapas niczego nie zmieni. Zaufaj swojemu dziecku. To ono zadecyduje, czy zobaczy się z tobą za kilka miesięcy.
– Ale to takie trudne.
– Wiem, Sólveig, jestem przy tobie, razem z Vindurem i całą twoją rodziną.
– No właśnie, rodzina. Chyba czas najwyższy im powiedzieć.
Od naszych rodziców dzielił nas cały dzień drogi. Musiałam przyznać przed sobą, że nie miałam siły na taką podróż. Vindur przypomniał mi, że za dwa tygodnie odbywa się Święto Wody. Wszystkie okoliczne elfy zjadą się wtedy do pobliskiego magicznego źródła, żeby wspólnie świętować. W tym dniu elfki w ciąży oraz dzieci mają prawo wykąpać się w źródle w trakcie obrzędu błogosławieństwa. Zatem nasze rodziny i tak się dowiedzą.
Od czasu rozmowy z Arís coś się zmieniło. Otworzenie się przed mężem i przyjaciółką zdjęło ogromny ciężar z moich ramion. Kolejne dni witałam już z radością. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę mamę, tatę oraz moje siostry. Kiedy zaczynałam się ponownie martwić, dzieliłam się obawami z Vindurem albo Arís. Myśl, że nie jestem z tym wszystkim sama, bardzo mi pomagała.
W końcu nadszedł wyczekany dzień Święta Wody. Tradycją było, że nosiliśmy wtedy niebieskie stroje. Kiedy próbowałam założyć na siebie moją ulubioną sukienkę w kolorze nieba, odkryłam, że jest bardzo dopasowana. Mój brzuch oraz piersi zwiększyły już delikatnie swoje rozmiary. Byłam zachwycona.
– Pięknie wyglądasz – powiedział Vindur.
– Dziękuję. – Chwyciłam go za rękę i wspólnie ruszyliśmy na spotkanie z innymi elfami.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, naszych rodzin jeszcze nie było, a przynajmniej nie dostrzegaliśmy ich. Vindur zaproponował, że poszukamy kapłanki, aby zgłosić mój udział w obrzędzie błogosławieństwa. Tak jak się spodziewaliśmy, Hildur była w pobliżu źródła, a wraz z nią ujrzeliśmy nasze mamy. Wszystkie trzy wyglądały na podekscytowane i wymieniały się suszonymi ziołami. Kiedy podeszliśmy do nich, aby się przywitać, rozpromieniły się na nasz widok. Uściskom i całusom nie było końca.
Wymieniliśmy z Vindurem porozumiewawcze spojrzenia. Ceremonia miała się wkrótce rozpocząć. Czas im powiedzieć – pomyślałam. Vindur zrozumiał mój wyraz twarzy, objął mnie ramieniem i z rodością w głosie zaczął mówić:
– Chcielibyśmy… – jednak jego dalsze słowa przerwał mój nagły okrzyk: – Ojejku!
– Co się stało? – zapytali jednocześnie moja mama i Vindur.
– Poczułam coś. Jakby muśnięcie.
– To pewnie wiatr podwiał ci sukienkę – rzuciła moja mama.
– Nie, nie chodzi o sukienkę. Muśnięcie w brzuchu.
– Ale co miało cię musnąć, skoro sukienka jest taka opięta? – dodała Alma, mama Vindura
– Czy to możliwe? – zapytałam Vindura, zastanawiając się, czy właśnie pierwszy raz poczułam moje dziecko.
– Ale co? – dopytywała, nadal niczego nie podejrzewając, moja mama.
W tym momencie wszystkie trzy kobiety, łącznie z kapłanką przyglądajcą się z boku, spojrzały na moją rękę, która znajdowała się na brzuchu i nagle wszystko stało się jasne. Pierwsza odezwała się właśnie kapłanka:
– Czy ty, Sólveig, jesteś w ciąży?
– Tak, ale… ale to chyba za szybko, żeby czuć maluszka. To było coś jakby muśnięcie skrzydłami motyla.
– Kiedy miałaś ostatnie krwawienie?
– Jakieś trzy miesiące temu, więc to chyba za szybko na kopnięcia?
– Faktycznie, trochę za szybko – odpowiedziała Hildur.
– Jesteś w ciąży od trzech miesięcy i nic nam nie powiedziałaś? – oburzyła się moja mama, jednocześnie mocno mnie przytulając i gratulując.
Ja jednak nadal byłam zdezorientowana tymi nagłymi sensacjami dochodzącymi z mojego brzucha i nie interesowały mnie gratulacje czy uściski.
– Sólveig, a czy to ostatnie krwawienie było obfite, takie jak zawsze? – zagaiła moja mama z dziwną miną. Musiałam sobie to przypomnieć. – Nie, nie było. Było wyjątkowo skąpe – odpowiedziałam już bardziej do siebie.
– Bo wiesz – zaczęła moja mama – kiedy byłam w pierwszej ciąży z twoją siostrą, myślałam, że rodzi się za wcześnie. Jednak przyszła na świat, cała i zdrowa. I wyjątkowo duża. Dopiero później dowiedziałam się, że miesiączka może wystąpić nawet wtedy, kiedy jesteśmy już w ciąży. Jeśli tak jest również w twoim przypadku, to całkiem możliwe, że czujesz ruchy swojego dziecka – zakończyła wywód moja mama.
Spojrzałam pytająco na kapłankę, a ona, nie czekając na moje pytanie, rzekła:
– Tak, może tak być. Twoja mama ma rację.
Jakiś niesamowity spokój ogarnął mnie od czubka głowy po same palce u stóp. Nie pamiętam, kiedy czułam się tak lekko i tak… dobrze. Moje dziecko rośnie, a te ruchy to znak, potwierdzenie, że jest tam naprawdę. Pierwszy raz fizycznie poczułam jego obecność i już nie mogłam się doczekać następnych muśnięć. Cały czas głaskałam brzuch zachwycona tym, co mnie spotkało. Nie mieliśmy czasu na więcej rozmów, bo Hildur musiała rozpocząć ceremonię.
Kapłanka rozpoczęła obrzędy w towarzystwie kilku pomocników. Zaparzali specjalnie dobrane, rzadko występujące zioła, mieszali różne olejki i wyciągi z roślin. Wypowiadali przy tym zaklęcia, które wprowadzały ich głosy w drgania. Następnie uzyskaną miksturę przelali do specjalnego naczynia w kształcie słońca. Każdy promień symbolizował coś innego: przyrodę, elfy, nadzieję, zdrowie, czystość, miłość i urodzaj. Na końcu każdego promienia zbierała się kropla, którą następnie dodawano do naszego magicznego źródła. Kiedy tych siedem kropli znalazło się w wodzie, nastał czas na rytualne obmycie. Dzieci i ciężarne miały pierwszeństwo. Hildur wezwała nas do siebie. Z dumą wystąpiłam do przodu i wraz z jeszcze jedną elfką o imieniu Ella, która była już w zaawansowanej ciąży, oraz gromadką dzieci kroczyłyśmy ku wodzie. Pozostałe elfy uśmiechały się i pochylały z szacunkiem głowy, kiedy ich mijaliśmy. Dla naszego ludu dzieci były błogosławieństwem. Teraz kiedy rodziło się ich tak mało, zwiastowały nadzieję na przetrwanie naszego gatunku. Dotarliśmy do kapłanki i zdjęliśmy swoje ubrania. Zgodnie z tradycją przyszłe matki mogły zanurzyć się całe w magicznym źródle, aby zapewnić sobie zdrowie i dobry poród. Pozostałym elfom kapłanka polewała jedynie głowy. Kiedy zanurzyłam się w wodzie, czułam się wspaniale i wyjątkowo. Byłam znów szczęśliwa i spokojna.
***
Sólveig siedziała w wiklinowym fotelu. Jej twarz była spokojna, ale podkrążone oczy zdradzały zmęczenie. Jej palce poruszały się bardzo sprawnie, co wręcz nie pasowało do sennej atmosfery panującej w domu. Dziergała kolejne skarpetki z owczej wełny i zastanawiała się, czy nie będą trochę za duże. Spojrzała w prawą stronę na malutkie stópki i uśmiech pojawił się na jej twarzy. W kołysce spał z uroczo rozchylonymi ustami jej synek. Jej szczęście, jej radość, jej cały świat. Nadal patrzyła na jego stópki i zastanawiała się, jak to możliwe, że jeszcze kilka tygodni temu ta mała istotka znajdowała się w jej brzuchu?
Nadchodziła zima. Zima była zawsze dla niej czasem zadumy. W ten wczesny poranek wspominała niepokój i trudy z początku ciąży. Przez ostatnie miesiące prawie zupełnie o nich zapomniała, bo wraz z rosnącym brzuchem czuła się coraz lepiej. Kiedy brzuch był już naprawdę spory, zaczęła się obawiać porodu, ale z pomocą przyszła kapłanka oraz inne matki, które dobrze ją przygotowały, a potem towarzyszyły jej przy narodzinach. Był to zarazem piękny, ale i trudny czas. Czas zmiany. Teraz te wszystkie wspomnienia gasły w blasku jej dziecka. Wszystko, co przeszła, wszystkie lęki, z którymi musiała się zmierzyć, były warte tego, żeby dziś patrzeć na te cudowne stópki i dziergać dla nich kolejne skarpety.
autorka: Paulina Kołtan-Janowska
Informacje dla kobiet po poronieniu
Jeśli doświadczyłaś poronienia tutaj możesz znaleźć pomocne informacje
- Stowarzyszenie Gleym mér ei – działa aktywnie na Islandii i oferując wsparcie dla rodzin, które doświadczyły poronienia. Można umówić się na bezpłatną rozmowę (na żywo lub online), skorzystać z grup wsparcia lub materiałów. Więcej informacji znajdziesz na stronie: gme.is
- Krótka instrukcja: Po poronieniu – to cenny przewodnik, który zapewnia wszystkie najważniejsze informacje dotyczące straty. Po poronieniu